Krwawa historia „Strefy mroku”
Serial „The Twilight Zone” („Strefa mroku”) wyróżniał się na tle innych telewizyjnych produkcji swojego czasu. Realizowany w latach 1959-1964, nie był typowym reprezentantem „odcinkowców”, gdzie zazwyczaj jeden wątek fabularny łączy kolejne epizody. Stanowił raczej antologię pojedynczych, niepowiązanych ze sobą historyjek z najróżniejszych gatunków – od horroru psychologicznego poprzez fantasy aż po science-fiction. Wspólnym mianownikiem była tytułowa „strefa mroku”, do której wkraczali bohaterowie poprzez stanie się uczestnikami paranormalnych wydarzeń. Serial, choć w swoim czasie nie cieszył się szczególnym uznaniem widowni, zajął istotne miejsce w amerykańskiej popkulturze – nie tylko ze względu na udział znanych wówczas aktorów oraz tych, których szczyt popularności miał dopiero nadejść (wśród nich był sam Robert Redford!). W efekcie „The Twilight Zone” doczekał się dwóch kontynuacji (w 1985 i 2002 roku) oraz filmu pełnometrażowego z 1983 roku.
Kinowa wersja – podobnie jak odcinki jej serialowego pierwowzoru – składała się z kilku (w tym wypadku czterech) nowelek filmowych, każdej stworzonej przez inną ekipę. Jedną z nich, „Kick the Can”, wyreżyserował Steven Spielberg. Trzy z prezentowanych segmentów były remake’ami odcinków serialu, zaś czwartą napisano specjalnie na potrzeby wersji pełnometrażowej. Najbardziej kojarzoną stała się opowiedziana w „Time Out” historia o Williamie Connorze, współczesnym Amerykaninie, który w ramach kary za swoje silnie rasistowskie poglądy zostaje wysłany w podróż w czasie. Zaczyna od okupowanej w trakcie II wojny światowej Francji, gdzie oficerowie SS postrzegają go jako Żyda. Następnie przenosi się do Stanów Zjednoczonych ery segregacji rasowej – tam członkowie Ku-Klux-Klanu ścigają go, widząc w nim czarnoskórego. Trzecim miejscem, do którego trafia, jest wietnamska dżungla. Tutaj amerykańscy żołnierze ciskają w niego granatem. William jednak nie ginie, lecz powraca do Francji; tylko po to, by zostać schwytanym przez Niemców i umieszczonym w jadącym do obozu koncentracyjnego pociągu.
Pierwotnie zakończenie nowelki miało wyglądać zupełnie inaczej. Dlaczego ekranowy finał nie pokrywa się z pomysłem scenarzystów? Tragiczne okoliczności, które sprawiły, że tak się stało, zapisały „Time Out” w zbiorowej pamięci amerykańskich widzów.
Oryginalnie William Connor miał po przeniesieniu się do Wietnamu na swój sposób odkupić winy poprzez ocalenie dwojga miejscowych dzieci. To pozwoliłoby mu powrócić do swoich czasów. Scenę realizowano w nocy na ranczu Indian Dunes – znanym z tego, że często była wykorzystywana w filmach jako ekwiwalent pustynnych lub umiejscowionych w dżungli lokacji. Do ról małych Wietnamczyków zostali zaangażowani 7-letni My-ca Dinh Le i 6-letnia Renee Shin-Yi Chen. Był jednak jeden poważny problem. John Landis, reżyser nowelki, wiedział, że ze względu na fakt pracy nocą oraz w trudnych warunkach (w scenie miały pojawić się efekty pirotechniczne oraz helikopter) otrzymanie odpowiednich zezwoleń, koniecznych w wypadku zatrudnienia nieletnich, będzie mało możliwe. Postanowił zaryzykować i dzieci pojawiły się na planie nielegalnie, choć miały otrzymać pełnoprawne wynagrodzenie. Landis poprosił rodziców małych aktorów, aby nie wspominali pracującym na planie strażakom o obecności My-ca i Renee. Zatuszował również całą sprawę przed oficerem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo przeciwpożarowe, który ponadto był pracownikiem opieki społecznej. Być może te nadużycia nie wyszłyby nigdy na jaw, gdyby nie tragiczne wydarzenia, których rozmiaru nikt się nie spodziewał.
W trakcie zdjęć śmigłowiec pilotowany przez Dorceya Wingo, weterana wojny w Wietnamie, unosił się na wysokości około 7 metrów nad ziemią i lawirował pomiędzy wystrzeliwanymi przez specjalne urządzenia ładunkami imitującymi wybuchy. Niestety jeden z ich eksplodował dokładnie w momencie, kiedy wirnik na ogonie maszyny znajdował się jeszcze w jego pobliżu. Pilot stracił panowanie nad uszkodzonym w efekcie tego zdarzenia helikopterem. Maszyna runęła na ziemię, zanim My-ca, Renee i grający Williama aktor Vic Morrow zdążyli uciec. Dziewczynka została zgnieciona przez jedną z płóz śmigłowca, zaś pozostałą dwójkę zmasakrowały łopaty głównego śmigła. Śmierć całej trójki uwieczniły wciąż pracujące kamery. Sześć osób znajdujących się na pokładzie helikoptera zostało rannych, zaś Shyan-Huei Chen – matka małej Renee – została odwieziona do szpitala w stanie szoku.
Szczególnej ironii temu tragicznemu wydarzeniu dodawało to, jak brzmiały ostatnie słowa wypowiedziane przez Vica: „Musiałem zwariować, że robię tę scenę. Powinienem był poprosić o dublera”. Ponadto w pewnym momencie przygotowań do zdjęć rozważano zastąpienie dzieci w najbardziej niebezpiecznej sekwencji manekinami albo karłowatymi kaskaderami, jednak finalnie zrezygnowano z tych pomysłów.
Twórcom filmowej wersji „The Twilight Zone” wytoczono zarówno proces karne (ze względu na zaniedbania w kwestii przygotowania efektów specjalnych, które doprowadziły do katastrofy), jak również kilka cywilnych, gdyż rodziny zabitych domagały się zadośćuczynienia. Te ostatnie zakończyły się ugodami, zaś sąd uniewinnił ekipę od zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci. Jednak wydarzenia te wywołały wielkie zmiany w środowisku filmowym. Pojawiły się ścisłe regulacje dotyczące zatrudniania dzieci i młodzieży oraz wykorzystywania pirotechniki i śmigłowców na planie. Tragedia na ranczu Indian Dunes nie pozostała również bez wpływu na życie prywatne filmowców – Spielberg zerwał przyjacielskie kontakty z Landisem, zaś sam reżyser „Time Out” przyznał po latach, że myśli o tamtych zdarzeniach codziennie, chociaż zawsze podkreślał, że nie czuje się ich winowajcą.